Info
Ten blog rowerowy prowadzi pjoz z miasteczka Pszczółki. Mam przejechane 3884.00 kilometrów w tym 2018.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 13.31 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 5890 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2014, Luty2 - 0
- 2013, Wrzesień2 - 0
- 2013, Sierpień1 - 0
- 2013, Lipiec3 - 0
- 2013, Czerwiec1 - 0
- 2013, Maj2 - 2
- 2013, Kwiecień1 - 2
- 2012, Grudzień1 - 1
- 2012, Październik1 - 0
- 2012, Wrzesień1 - 0
- 2012, Czerwiec2 - 1
- 2012, Maj1 - 0
- 2012, Kwiecień1 - 0
- 2012, Luty2 - 0
- 2012, Styczeń2 - 0
- 2011, Grudzień4 - 1
- 2011, Październik1 - 0
- 2011, Wrzesień3 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Lipiec3 - 0
- 2011, Czerwiec3 - 0
- 2011, Maj1 - 0
- 2011, Kwiecień1 - 0
MTBO Puchar Polski
Dystans całkowity: | 2523.00 km (w terenie 1300.00 km; 51.53%) |
Czas w ruchu: | 173:34 |
Średnia prędkość: | 13.30 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma podjazdów: | 4900 m |
Maks. tętno maksymalne: | 185 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 145 (78 %) |
Suma kalorii: | 12500 kcal |
Liczba aktywności: | 15 |
Średnio na aktywność: | 168.20 km i 12h 23m |
Więcej statystyk |
- DST 106.00km
- Teren 70.00km
- Czas 07:20
- VAVG 14.45km/h
- VMAX 42.00km/h
- Temperatura 8.0°C
- HRmax 177 ( 95%)
- HRavg 145 ( 78%)
- Kalorie 4500kcal
- Podjazdy 900m
- Sprzęt Orbea Sport
- Aktywność Jazda na rowerze
Złoto Dla Zuchwałych - Lubostroń
Sobota, 22 lutego 2014 · dodano: 27.02.2014 | Komentarze 0
Przebieg trasy wspólnie przejechanej z Jackiem (Turysta).
Suma podjazdów wg GPS-ies : 900m
Pożarte: baton Snickers, Corn, kawałek czekolady gorzkiej, kawałek kiełbasy
Wypite: 2,5l własnego izotonika
- DST 110.00km
- Teren 70.00km
- Czas 12:37
- VAVG 8.72km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 28.0°C
- HRmax 185 (100%)
- HRavg 145 ( 78%)
- Podjazdy 2000m
- Sprzęt Magnum Destiny
- Aktywność Jazda na rowerze
Izerska Wielka Wyrypa 2013 - Lwówek Śląski
Sobota, 17 sierpnia 2013 · dodano: 21.08.2013 | Komentarze 0
Po maratonie na Jasną Górę z Tczewa 15 dni pielgrzymowania w upałach, zmasakrowanych stopach, krótkim odpoczynku w Szklarskiej porębie nadszedł czas startu na Pogórzu Izersko Kaczawskim.
Pod znakiem buszowania w krzakach i górskimi podjazdami minęła IWW 2013. Większa część trasy przejechana z Troll Team z dwoma Leszkami, niestety bez Krzyśka. Dalsza część od Marczowa już indywidualnie, niestety przyszło mi tankować wodę u gospodarzy kilka razy bo nie mogłem się nawodnić i nie goniłem już kolegów, wybrałem własny wariant, jak się okazało skuteczny choć szybkości już dawno w nogach nie było. Nawet dłuższa regeneracja we Wleniu na rynku z podjadaniem i piciem nie pomogła na zbyt wiele.
Szkoda, że taka niedyspozycja fizyczna mnie dopadła, zabrakło wody, sił, a skurcze podudzia wnet mnie na podjeździe z roweru zwaliły. Tym sposobem zaliczona połowa trasy z grubą nadwyżką km (po analizie ok.110 km wyszło zamiast 75), w górę ok. 2000m - strasznie nieoptymalnie. Dalsza męka nie miała już sensu, na stronę wschodnią już nie wyjechałem, w świetle powrotu na jedzonko i spanie w hotelu u boku żonki. Ogólnie fajnie zorganizowana impreza, targanie rowera przez pół km w górę i buszowanie w pokrzywach, jeżynach i na skałach w krzaczorach dawało pikanterii, zwłaszcza na OS-ie! Lokata 44/56 słaba ale walczyłem.
Brak odpowiedniej ilości odpoczynku ok.3h snu przed startem, jakości żarcia pielgrzymkowego dał się we znaki w postaci ogólnego spadku formy. No i brak treningów - przez ostatnie 3 tyg. nie siedziałem w siodle, poza tym nie cierpię takich temperatur, o ile rano było ok ~12st.C to później już nie do zniesienia. Ale co tam, uwielbiam góry - szkoda, że są tak daleko. Chyba trzeba dalej pokatować Bieszczady Północy (TPK), coby wyrobić formę górską.
Większe zwiechy na PK4, gdzie musieliśmy zmienić stronę dojazdu do PK, bo niestety widoczne na mapie ścieżki polno leśne okazały się za trudne do przebycia i zbyt czasochłonne. Dość długo też zajęło dotarcie do punktów na OS-ie. A totalną wpadką był Pk10, bo był pod nosem i go nie zauważyliśmy, nie mając pewności czy jesteśmy na właściwej ścieżce, przez co zmarnowaliśmy dużo czasu na odmierzanie się ponowne od Marczowa.
Udało się ukończyć pętlę zachodnią z OS-em na którym były 2 PK dość trudne do zdobycia.
Najlepszy zawodnik Piotr Buciak w 12h15m objechał dwie pętle, czas miażdżący jak dla mnie, nie dość że szybko musiał śmigać to i chyba bez błędów nawigacyjnych się obył.
Mapka z przejazdu pętli zachodniej
- DST 170.00km
- Teren 150.00km
- Czas 12:32
- VAVG 13.56km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 170 ( 91%)
- HRavg 130 ( 70%)
- Sprzęt Magnum Destiny
- Aktywność Jazda na rowerze
Szaga Zaniemyśl 2013
Piątek, 19 lipca 2013 · dodano: 03.10.2013 | Komentarze 0
Rajd pod znakiem długich męczących dojazdów samochodem przed i po rajdzie. Izotonik maker
© pjoz
Poza tym wały przeciwpowodziowe nad Wartą i rozlewiska będą się śniły jeszcze długo, bo generalnie większość trasy właśnie tam prowadziła.Analiza mapy i pełne skupienie nocne przed startem
© pjoz
Przyjemnie i towarzysko spędzona jazda w towarzystwie Darka i Kamili, udało się stworzyć całkiem niezły zespół startowy. Wały na Warcie
© pjoz
Oczywiście, najlepsza w nawigacji była Kamila, więc po kilku naradach na gorąco, głównie jej myśl twórczą realizowaliśmy.PK na skarpie
© pjozDarek na skarpie
© pjoz
Wynik, nie najgorszy i prawie udało się Trolle objechać, ale w końcówce zmęczenie zespołu nad nami wygrało i tempo spadło znacznie, a Darek w końcówce się odłączył niby to umyć rower.
Wyjazd na trasę nocą o 24.00 i tak przez 12,5h.
Krótka drzemka po prysznicu i jedzonku w knajpie i powrót do domu.Obiadek sponsorowany w ramach startu
© pjoz
Przebieg jazdy z tracków poniżej. (Kliknij w ikonkę Motoactv)
Większa część zapisu trasy:
- DST 205.00km
- Czas 12:24
- VAVG 16.53km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 4.0°C
- HRmax 174 ( 94%)
- HRavg 137 ( 74%)
- Kalorie 8000kcal
- Podjazdy 2000m
- Sprzęt Magnum Destiny
- Aktywność Jazda na rowerze
Harpagan 45 Kolbudy - wiosna 2013
Sobota, 20 kwietnia 2013 · dodano: 29.04.2013 | Komentarze 2
Harpagan 45 Kolbudy - wiosna 2013Harpagan 45 logo
© pjoz
Długo oczekiwany rajd na orientację, kultowy i do tego blisko domu bo w Kolbudach.
Tak jak się kiedyś przy piwie w Białymstoku umówiliśmy ze Stasiejem, tak też postanawiamy realizować nasz plan wspólnego startu w ramach próby i nowych doświadczeń. Stasiej dojeżdża do mnie do Pszczółek ok.20-tej w piątek, wysiadając w Tczewie z pociągu i robiąc dodatkowo trening po Żuławach.
Spotykamy się w miłej atmosferze, wcinamy jajecznicę przed wyjazdem do Kolbud, Stasiej poznaje moje rodzinne gniazdo i 3 wspaniałe kobietki pszczółkowskie.
Dopakowujemy się na samochód i dojeżdżamy do bazy 30km od domu.
Znalazło się miejsce parkingowe, jak się później okazało nie najlepsze, bo samochód był przestawiany.
Logujemy się w bazie i wbrew opiniom Adasia, który dzwonił wcześniej znaleźliśmy sporo miejsca na noclegowanie. Przywitali nas Mistrzowie W.Paszkowski i D.Śmieja, fajnie znów się spotkać. Rozłożyliśmy toboły, pobraliśmy karty startowe i wkrótce dojechał do nas jeszcze Krzysiek z Teemu PTR Dojlidy.
Ja gościnnie też mogłem w wystartować jako PTR Dojlidy Białystok.
Wieczorem ustalamy szczegóły startu podjadamy jeszcze i nawadniamy się.
Rano pobudka, ruszam się 5.15 z karimaty nawet jakoś wyspany i rześki. Ale coś mimo to nie mogę się ogarnąć z przygotowaniem do startu, szybkie podjadanie, ubieranie, robienie izotoników, rozlana kawa, jakoś zaczyna stresować. W efekcie wracam się chyba od rowera ze dwa razy - po okulary i jakiś pasek do podpięcia opatentowanego 1,1 litra bidonu Tupperware.
Kiedy wychodzę na boisko, mapy już rozdane i szukam swojego stanowiska do odbioru mapki no i Stasieja i Krzyśka.
Chwilę później Stasiej na swojej wersji mapy zaczyna markerem plan działania rysować, po krótkiej naradzie. Jak na złość zasiałem swój pisak i nici z rysowania. Po ok. 15min. startujemy. Miało być na wstępie nie za szybko. No ale koledzy dojrzeli Pawła Brudło i dawaj mu na koło usiedli no to ja też. Ale co z tego Paweł nawet na koszulce ma napis Luxtorpeda, a 40km/h na moim ciężkim sprzęcie to było na dobry początek za wiele i jakoś bez sensu. Koledzy oddalali się trochę na asfaltach, trochę podganiałem ich w terenie, byli cały czas w zasięgu ale ja musiałem się stonować nieco.
Wkrótce dojeżdżamy do PK15 o godz. 7:00 Jezioro Otomińskie - plaża.
Ekipa wyrwała dalej, Stasiej przede mną i Krzysiek obok, Wojtek Paszkowski też w pobliżu. Na wertepach Stasiejowi urywa się niby to niezniszczalny błotnik SKS, ułamał się uchwyt jak całkiem niedawno u mnie. Dodatkowo przejechał po nim Krzysiek, pojechaliśmy więc dalej. Zaglądam sobie co jakiś czas na mapkę, a koledzy naparzają. Jak się za chwilę okazuje przy wyjeździe na asfalcik wszyscy skręcają w lewo na Widlino, prawie 1km za szybko, ja trochę z tyłu zostaję więc na rozjeździe zaglądam na mapę i zastanawiam się co oni kombinują i gdzie mi teamowy kumpel zniknął, przecież mieliśmy jechać razem. No i wraca Stasiej do rozjazdu, skapował w porę błąd - więc znowu jesteśmy razem.
Dojeżdżamy do Mł.Przyjaźni i kierujemy się asfaltem na PK3 w Skrzeszewie Żukowskim - skrzyżowanie przecinek, podbijamy chipa po 33min. Kierując się na PK5 Babi Dół, napotykamy jadącego samotnie Daniela Śmieję, jakoś jeszcze chęci nie nabrał do jazdy, ale wszyscy znają jego możliwości - on i bez chęci i formy wygrywa! Ciągniemy asfaltem, a Daniel nagle jednak skręt w lewo do lasu, tak jest tam krótsza droga, ale... Przez Radunię Daniel po dwóch zwalonych obślizgłych drzewach przełazi z rowerem. Patrzę, udało mu się więc łapię rower i też chcę na drugi brzeg. Stasiej coś o lęku wysokości mi napomina i uporczywie broni się. Nie dał się namówić i dobrze, bo kiedy wróciliśmy do asfaltu dojazd był całkiem szybki niby dłuższą drogą i bez ryzykowania spadkiem z 10m do Raduni. Dojazd po 47min. Na PK5 już co niektórzy musieli zmieniać gumę.
Dalszy fragment drogi do Kiełpina to już z pamięci znałem, kiedy to z żonką w tych terenach przejażdżkowaliśmy, mostek przez tory i droga przez las znajoma. Dojeżdżamy do Bernardyna do torów troszkę się cofamy i na Leszno, potem w leśną dróżkę do PK19 (plac drzewny) - dojazd po 52min. Coś nam się czas dojazdów wydłuża, ale na asfaltach wieje i ciężko się jedzie, ponadto Stasieja kryzysy dopadają, a ja mam moc w nogach, moje zmiany na niewiele się przydają, gdy kolega siada na kole - odpada, więc dobieramy prędkość do jego tętna, które Garmin ciągle kontroluje. Jakoś zawsze sam trenuję, więc też mi doświadczenia z jazdą na kole brakuje, tym bardziej że na szosie nie jeżdżę i kieruję się raczej sygnałami swojej wydolności napierając póki siły jeszcze są, a kryzys i tak kiedyś przyjdzie.
Dojazd na PK11 sknociliśmy, nadrabiając trochę km przez PGR Wyczechowo, ale po pokonanym stromym podjeździe od torów nie chciało mi się już wracać na Egiertowo. W efekcie po 53min. zdobywamy punkt.
Do PK7 (Drozdowo,była leśniczówka) dojeżdżamy po 48min przez Egiertowo, Rybaki skręcając w lasy Szymbarka. Dalszy plan prowadzi nad Jez.Łąkie - łąka nadjeziorna PK6. Jedziemy ok.45 leśnym szutrowym zjazdem przez wieś Kaplica do asfaltu. Ale prawdziwa kaplica dopiero nadeszła gdy mijamy mostek kierując się na PK. Najpierw ciężki błotnisty podjazd - nietrafiony bo zbyt daleko na Sztorfową Hutę, potem kolejna górka do zabudowań - tyle że znów nie na ten azymut, a jezioro które gdzieś było przed chwilą w zasięgu wzroku gdzieś znikło. Potaplaliśmy się jeszcze trochę po podmokłej łące i po jeszcze jednej próbie rezygnujemy, bo za dużo czasu to zajmuje, a punkt chudy (waga 2/5). Jak się okazało później jadący przed nami Tomasz Konieczny punkt odnalazł.
Dalej z niesmakiem na Śledziową Hutę PK14 Rekownica - plac drzewny po 51min. Teraz na PK10 Niedamowo - droga leśna po 50min. Potem na PK18 Czerniki skrzyżowanie dróg po 1h, punkt jest przesunięty tak jak omawiano to przy starcie na inne skrzyżowanie bliżej asfaltu. Po drodze odpuszczamy cienkie punkty PK2 i PK4, to samo mamy zamiar zrobić z 8, która oddalona nie pasuje nam do wariantu.
Kolejne długie poszukiwanie to mamy przy PK12 Czysta Woda - polana leśna. Jakoś nie zauważamy właściwego zjazdu z leśnej drogi i poruszamy się na azymut po pobocznych przecinkach i jeżynach, po których nabyłem kolejne znamiona walki na nogach. Dojeżdżamy końcu do leśnej drogi, planując namierzanie od drugiej strony czyli od torów kolejowych. Napotykamy Marcina Nalazka, który jadąc raczej właściwą już drogą też ni miał punktu. Jadąc dalej wkrótce widzimy upragniony lampion i namiocik obsługi Harpagana. Szukaliśmy za blisko rzeki Wierzycy i w krzakach - wpadka.
Dalej śmigamy z Marcinem na PK20 nad rz.Wietcisę na skraj lasu. Znów znajome tereny, byłem tu niegdyś na 50km przejażdżcze z sąsiadem Benkiem. Przypomniały się te okoliczne wykopaliska żwirowni, z tym że my jeździliśmy asfaltem, ciekawsze tereny jak dla mnie były właśnie niżej w dolinie Wietcisy. Trzeba to będzie powtórzyć na którymś z treningów i wtedy zaliczyć ten PK8 niezdobyty w Nowym Wiecu, tym bardziej, że poruszaliśmy się czasem w odległości 15km od mojego domu. Stasiej odpuszcza przed zjazdem do żwirowni, mówi że za chwilę nas dogoni - kryzys go dopadł jeszcze większy. No cóż jadę więc z Marcinem, podbijamy punkt. Chwilę czekam na kumpla i postanawiam poleżeć na mchu. Minęło może 2 min. pojawia się Stasiej odbija się i z powrotem śmiga. Zbieram się szybko i doganiam go przy przejściu przez rzeczkę.
Kolejno jedziemy razem na PK16 Postołowo - skrzyżowanie przecinek. Znów jesteśmy razem z Marcinem i miotamy się wspólnie po rozwidleniach wiejskich dróżek. Tu na drodze leśnej dojeżdża Łukasz Drażan - Hardcore (taki napis na koszulce). Najlepszą jasnością umysłu o tej porze wykazuje się Stasiej troszkę cofając się i odnajdując drogę do punktu. (minęło 54min.) Jest godzina 16:15 a my daleko od bazy. Dojeżdżamy do PK17 po 40min., tym razem to mnie jakieś wyczerpanie łapie. Tu rozstajemy się z Marcinem, który powiątpiewa w nasz plan zdobycia w czasie PK13 nad Jez.Przywidzkim i udaje się bezpieczniej na PK9, żeby zdążyć na czas.
W Miłowie już opadam z sił, ale ciągnę, zdajemy sobie sprawę że nie zdążymy, ale będziemy walczyć o cenne minuty. W końcu każda minuta to -1 punkt, a ostatnio to nawet miałem bilans ujemny! Przez pole udajemy się w kierunku lasu.
I wtem na polu przelatuję przez kierownicę, lądując miękko, tylko że rower na mnie. W trawie ukryty był podstęp - zamaskowany ścięty pieniek. Pozbierałem się, Stasiej widzi, że mi nic nie jest, dalej napiera. Mi coś tylne koło kręcić się nie chce, łańcuch się zakleszczył. Poprawiam i dalej resztkami sił za ozyskującym jakoś siły twardzielem z PTR Dojlidy. Prowadzę rower, nie mogę jechać, a i tak nici z tej jazdy w tym terenie. Dopadamy w końcu las i dróżkę do jeziora. Właściwie są dwie, jedna to znakowany zielony Szlak Skarszewski. Na mapie nieoznaczony, a co ciekawe na starej mapie Harpa 39 (Osowa) był. Sam zjazd do jeziora okazał się e grząskim błocie i do tego piechurzy na szlaku do omijania. Zdobyliśmy ostatecznie PK po 43min. o godz.17:49. Czasu mało, Stasiej nie chce obierać wariantu objazdu jeziora, woli wspinaczkę do góry po glucie ponad kostki, z trudem ale dałem się namówić - już mi było wszystko jedno byle do asfaltu i do bazy. Szkoda, że sił u mnie nie było, Stasiej uciekł mi na tych dużych 29" kółkach, a ja się dziwię, dlaczego mi tak siły opadły.
Jak się okazało później przy przeglądzie roweru w domu, to miałem tarczę hamulcową po upadku wygiętą i na zablokowanym hamulcu cisnąłem - że tez tego nie zauważyłem, trochę by czas lepszy był, a tak mordowałem się ok.20km. Stasiej też nie mógł się bujnąć na maksa, bo napęd już mu ledwo trybił. Łańcuch co chwilę przeskoki robił przy mocniejszym depnięciu. Dojeżdżam przez Miłowo,Mierzeszyn, Buszkowy i Kolbudy. Po drodze przegania mnie Krzysiek z PTR, więc dostaję trochę motywacji i gonię go.
Wspólnie odbijamy się na mecie. Tu czeka na nas Stasiej - ma 12 min. spóźnienia, a my 24. I tak to oto nasz wspaniały dorobek uszczuplił się straszliwie, skąd ze Stasiejem wypadliśmy z 23 miejsca hen daleko na koniec, a Krzysiek wprowadzony w błąd z czasem, z czołowej 5-tki spadł na 103 pozycję i zdał sobie sprawę, że się spóźnił jak mu o tym powiedzieliśmy.
Udaliśmy się razem na myjkę za szkołą, przy okazji z węża potraktowałem buty i poranione od jeżyn, zabłocone nogi z fajnym odciskiem ze smary od blatu na łydce.
A potem to już standard, jedzenie, gadanie, rozdanie nagród, pucharów, dyplomów za 20 miejsc pucharu z roku ubiegłego. Stasiej został tym samym Dyplomowanym Orintalistą roku 2012. Gratuluję Mistrzu!
Przebieg jazdy z tracka poniżej, niestety końcówka się już nie zapisała bo bateria siadła. (Kliknij w ikonkę Motoactv)
A tu trasa w całej swej okazałości z dorysowaną końcówką na mapie rastrowej topograficznej. (Kliknij w mapkę aby powiększyć)
A tak wygląda mój dyplom ukńczenia rajdu (nie policzone są karniaki, winno być minus 24 do tego).Harpagan 45 dyplom
© pjoz
Przejechane : 205km
Spalone : 8000 kcal
Średnia prędkość z samej jazdy i tułania się z rowerem : 19,5 km/h
Tętno max/średnie z postojami : 174/137
Wypite : 5 litrów płynów, zielona herbata Lipton, soki Tymbark jabłko mięta, IsoPower, woda z cytryną i solami.
Pożarte : kanapka ze smalcem, 2 banany, 5 batonów (marsy i corny)
- DST 160.00km
- Teren 100.00km
- Czas 15:50
- VAVG 10.11km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 0.0°C
- Sprzęt Magnum Destiny
- Aktywność Jazda na rowerze
Nocna Masakra 2012 - Resko
Sobota, 15 grudnia 2012 · dodano: 21.12.2012 | Komentarze 1
I stało się pojechaliśmy całą paczką do Reska. Ja z Jackiem na start 200km rowerem, Witek 100km pieszo, Kamila trasa mieszana 50km z buta i 100km rower.
Zimno: -8st.C, ale jutro ma być odwilż.
Podczas jazdy autem okazuje się, że im bliżej Reska tym śniegu więcej leży, jakoś psychicznie nie byłem na to nastawiony, a po lasach 20-30cm śniegu sobie leży.
Spd-y zdjęte, startuję po ubiegłorocznych doświadczeniach w wysokich butach na platformowych pedałach. Jacek na kolcach będzie jechał, a mi się nawet moich zimówek nie chciało założyć z klocami na śnieg.
Dojeżdżamy do bazy po 1-wszej w nocy, duża sala prawie wszyscy śpią. Po pogawędkach, podjedzeniu i popiciu co nieco kładziemy się.
Pobudka ok. 9-tej i do stołówki. Stasiej dotarł wczoraj, spotykamy się na stołówce i spoglądamy na pogodę. Mżawka jakaś, ludzie chodzą okrakiem - ślisko musi być zatem.
Ok. 16.20 Daniel omawia trasę i po tym rozdaje mapy.
Po krótkiej analizie i jak się okazuje braku jeszcze na trasie PK10, jedziemy jak większość na PK7. Troszkę za daleko trafiamy, z Wikim który trochę z nami się kula. Wszyscy się kulamy - jest ciężko po tym grzęznącym śniegu. Może mi trochę lżej, mam tego dnia jakąś niespożytą energię i do połowy trasy jadę z dużym zapasem sił. W końcu docieramy do PK7, następnie PK9. Tam przed nami śmigają Trolle. Nasz plan trochę się wali, bo planowana wcześniej droga jest całkowicie zawalona śniegiem, więc dalej tniemy (a właściwie zamulamy po brei).
Chcąc nie chcąc lądujemy po raz drugi w Starej Dobrzycy. Jacek namawia do rozdzielenia się, ale wcale nie mam ochoty, w dwójkę w tych warunkach będzie łatwiej. Postanawiamy trochę pośmigać asfaltem na Starogard i Łobeź, biorąc PK z krótszymi dojazdami po śniegu. Zaliczamy po kolei PK14,13,15,16,5,6,10.
Najlepsze, że mimo zdobytego już PK9, ciągle mówię Jackowi żeby na niego jechać i tak ze 3 razy. Dopiero kiedy Jacek odwrócił mi mapę o 180st. okazało się, że 6 to 9, a 9 to 6 i stąd nie mogliśmy się dogadać.
Bardzo efektownym PK okazała się trójkątna skarpa, w nocy wyglądała podświetlona czołówkami jak piramida. Oczywiście trzeba było się na nią wdrapać, żeby punkt podbić na karcie. Trochę więcej czasu zajęło nam szukanie PK na Pd. brzegu skarpy, po kilku próbach okazało się, że nie widzieliśmy lampionu z drugiej strony drzewa, przy którym prawie stały nasze rowery.
Dłuższe jazdy asfaltem trochę mnie chłodziły i to bardziej niż oczekiwanie czasem na Jacka, którego rower nie chciał jechać w grząskim śniegu, mimo że Jacek dawał z siebie wszystko. Gorąco zrobiło się dopiero jak zarzuciło mnie przy podjeździe na asfalcie, który okazał się oblodzoną szklanką. Dodatkowo zaczęliśmy "łapać oko" i w pewnym momencie czuję jak łapię pobocze zasypiając. Podjęliśmy wspólnie decyzję, że skoro jest jeszcze czas to powinno się udać na powrocie wyhaczyć PK10, którego Daniel wcześniej nie zdążył rozstawić. Buszowanie poza asfaltem i schowanie w lesie znowu nas rozgrzało. Nieliczne ślady jednego rowerzysty i butów piechura trochę pomagają nas doprowadzić do celu. Jak się później okazało byliśmy jedynymi rowerzystami, którzy ten PK zaliczyli, pewnie dlatego że nam się tak trasa ułożyła.
No dobra a teraz ogień w nogi i powrót do bazy. Czasu jest akurat. Myśl o dojeździe do ciepełka, prysznica i posiłku na gorąco do dała nam sił. Pedalimy ile się da, tzn. na ile nam sił zostało i docieramy do bazy 10min. przed upływem limitu czasu.
Nasz wynik okazał się na tyle dobry, że zdobywamy 9PK na 16. Najlepszym wynikiem było osiągnięcie Wojtka 10/16. Jesteśmy bardzo zadowoleni - przetrwaliśmy, zajmując 4 miejsce tuż za Troll-Teamem.
Przejechane 160km, pożarte 6 batonów, 2 pomarańcze, ok. 2 litry płynów (w tym bidon 0,7, kawa z termosiku mini 0,2, napój z kofeiną i tauryną 0,2, Neste green tea 0,5).
Dzięki Jacek za towarzystwo - wykonaliśmy kawał dobrej roboty.
Rzut trasy:
- DST 200.00km
- Teren 100.00km
- Czas 12:43
- VAVG 15.73km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt Magnum Destiny
- Aktywność Jazda na rowerze
Harpagan 44 Redzikowo - jesień 2012
Sobota, 20 października 2012 · dodano: 26.10.2012 | Komentarze 0
Poraz kolejny na Harpaganie, ciepło warunki do jazdy idealne. Niestety znowu porażka. Zawaliłem nawigacyjnie, szukanie PK zacząłem chyba od trochę trudniejszej strony, kręcąc pętlę na południe w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara.
Generalnie całą trasę pokonywałem sam, ze 2 razy łącząc sie w grupę do dojazdu na PK. Plan wykonywałem kolejno realizując wg zamierzeń, niestety czas lokalizacji na skutek niedokładności kontrolowania nawigacji był powolny. Dodatkowo przy jednym z PK wyjechałem za daleko kilka km i musiałem go atakować od drugiej strony.
Bardzo miło pogawędziło mi się z pewnym znajomym małżeństwem Robertem i Asią, po czym razem przeprawiliśmy się przez rzeczkę nie zdejmując butów. Ponieważ nasze plany były rozbieżne i prędkość jazdy inna, rozstaliśmy się szybko.
To była dobra decyzja dla mnie, bo między czasie przyspieszyłem tempo zdobywając 2szt. PK, a szanowne małżeństwo z wielkimi oczami dojeżdżało do tego drugiego. Coś też im nie szło mimo ich znanej precyzyjnej nawigacji.
Postanowiłem jeszcze 2 tłuste PK zdobyć, ale niestety za dobrze się jechało i pomyliłem jeden z trzech asfaltów do Bytowa, jadąc tym najbardziej oddalonym na południe pod opisami mapy. Kiedy się zorientowałem czas zaczął się szybko kompresować, pewien starszy pan we wsi wskazał mi odpowiedni dojazd do właściwego asfaltu do Dąbrówki, a z tamtąd już było już blisko na wyznaczone kolejne punkty. Kiedy zacząłem się kręcić w pobliżu zorientowałem się przy drugim odmiarze od szosy, że jest 17-ta godz. a szukane punkty właśnie zamykają, więc nie ma co szukać. Zaraz - która to godzina? K...wa 17-ta! Czas wracać!!!
Okazało się, na asfalcie, że do bazy jest 55km. Czyli właściwie już po zawodach.
Dojechałem tracąc wszystkie zdobyte 28 punktów i na koncie zostało: minus 15.
Okazało się, poraz kolejny, że trzeba patrzeć nie tylko na jedną rękę na kompas ale i na drugą na zegarek.
Na szczęście moc wrażeń i towarzystwo wspaniałego kolegi w bazie rajdu - Stasieja zrekompensowało smutek z kiepskiego wyniku. Drugie pocieszenie to to, że w szukaniu wyszedłem lepiej od szanownego małżeństwa, tylko że przybyłem 10min. po nich (czyli ten czas kiedy musiałem w sklepie się zaopatrzyć bo bym nie dał rady dojechać). A harpagana w tej edycji nikt nie zdobył, więc poziom trudności był odpowiedni i zabawa super.
Może następnym razem będzie lepiej.
- DST 215.00km
- Teren 150.00km
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt Magnum Destiny
- Aktywność Jazda na rowerze
Grassor - Rosnowo 2012
Sobota, 23 czerwca 2012 · dodano: 25.06.2012 | Komentarze 1
Grassor 2012 - Rosnowo TR300/24h
Najdłuższy i najbardziej wymagający po Nocnej Masakrze rajd na Orientację w terenie. Start sobota w południe, do znalezienia 24 PK Śmiejowe. Dla nie wtajemniczonych Śmiejowe znaczy trudne nawigacyjnie w porównaniu do innych imprez tego typu i nieraz z niespodziankami.
W pamięci zostanie długo szukany PK w lesie jako "Ruiny kościoła - 3 m na P-W",
znalezione przez 2h wszystkie ruiny w lesie (3 inne) prócz właściwych.
24h = ból tyłka i walka z bezsennością.
Kilka fotek z trasy:PK - kolejne punkty
© pjozRuiny młyna
© pjozBrak mostu
© pjozKościół po drodze
© pjozWieża przeciwpożarowa na szczycie góry (PK7)
© pjozPowalone drzewo
© pjoz
Wynik: 12 PK znalezione, przejechane 23h z mozolnym szukaniem PK, 215km
Pożarte: 15 batonów, płynów 6 litrów, 300g kabanosów + bułka z serem.
- DST 185.00km
- Teren 100.00km
- Czas 12:10
- VAVG 15.21km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt Magnum Destiny
- Aktywność Jazda na rowerze
Harpagan 43 Czarna Woda 2012
Sobota, 21 kwietnia 2012 · dodano: 06.05.2012 | Komentarze 0
W piątek pod wieczór po obiadku rodzinnym pakowanko i wyjazd do bazy - Szkoła w Czarnej Wodzie. Dzień wcześniej popsuł się licznik rowerowy, mimo napraw postanowiłem, że w Tczewie przed zamknięciem sklepu kupię jednak nowy licznik markową Sigmę. Dojazd do bazy spokojnie coby mandatów nie zaliczyć. Obok szkoły parking, a tam koledzy - Zbyszek z pracy i kilku znajomych z poprzednich edycji, dojechał też Wojtek P. z plecakiem ze stacji PKP. Po montażu licznika i rozładunku gratów, poszedłem do bazy zarejestrować się i pobrać chipa.
Na sali sportowej (noclegownia) znajomy smrodek dużej ilości ludzi i maści BenGaj. Trudno znaleźć miejsce na rozłożenie karimaty. Noc minęła w echu chrapiących i wiercących się zawodników. Pobudka ok. godz.5-tej. Niestety od godz. 3-ciej ciągle padał deszcz z drobnymi przerwami. Szybkie śniadanko ze słoiczka i przygotowanie do startu. Śmiech na sali jak sobie przygotowywałem napój izotoniczny - tłukłem cytrynami po podłodze, żeby wydobyć z nich sok i wlać go do wody z Biedronki. Kiełbasa i batony na drogę, w plecaku 2L wody+ bidon 0,7 kask na głowie i szybko po rower.
Na boisku rozdanie map 6:30. Część od razu startuje, część analizuje mapy - ja też. Ciągle kapie, nie można nic markerem zaznaczyć na mapie bo się rozmywa, mapa zaczyna nasiąkać więc lepiej ją schować do folii i nie wyciągać. Postanawiam jeździć w pojedynkę i potrenować swoją słabą ciągle nawigację. W planie miałem jechać na PK4 w pobliżu bazy ale jak wskoczyłem na asfalt to postanowiłem zrobić rozgrzewkę ciągnąc aż do odległego PK 18 - wieża widokowa Fojutowo. Dość dziwny pomysł, chociaż punkt nawigacyjnie bardzo prosty to kilka PK pominiętych, które przecież trzeba było zaliczyć. Następny PK6 Leśn. Zwierzyniec - parking leśny po 47min., cienko. Kolejny PK 10 Jez.Okrągłe PN strona, niestety przez błąd nawigacyjny wyjechałem za daleko i trzeba było wrócić do głównej leśnej drogi - odmierzanie od leśniczówki Wypalanki. Po 1h15m udało się, po drodze bateria w telefonie wysiadła przy krótkiej rozmowie z żoną, ale w końcu przestało padać i wyszło słoneczko. Ciuchy schną. Następny odległy PK20 Piaseczno parking leśny dojazd asfaltem do Łążek i dość łatwo polną i leśnymi dróżkami na punkt po 1h15m, choć przecinką od tyłu zamiast tą wcześniejszą. Tutaj zostaję poratowany wodą, której 1L dolewam do camela. No cóż z takim tępem nawigacyjnym, choć w nogach siły są to na kokosy nie ma co liczyć. Dalej PK16 asfaltem przez Śliwiczki i Śliwice - Golgota skraj lasu. Tutaj bez problemów do punktu. Dalej do PK8 Pieczyska skrzyżowanie przecinek. Dojazd prze Linówek i okolicą Zdrójna gdzie znajomi mają działkę rekreacyjną. Po ok.55min. punkt zdobyty. Dalej na Kasparus i do PK14 Nowy Dwór skraj lasu. Dojechałem dość szybko w pobliże punktu lądując przy mokradłach i punktu nie zobaczyłem, a była kjak się okazało 100m ode mnie za obrośniętą górką, atakując na azymut od mokradeł powinienem go prosto znaleźć, ale jakieś zasieki odwiodły mnie od tych planów i poszukiwałem właściwego dojazdu przez jeszcze jakieś pół godziny - co za porażka. Spotkałem Zbyszka ze znajomymi. Dalszy plan PK15 przez Osieczną - Sztuczno skrzyżowanie dróg. Tutaj już przemęczenie dało się we znaki, pojechałem w kierunku przeciwnym niż planowałem, jak to się stało do tej pory nie rozumiem. Dołożyłem przez to chyba 10km kiedy się zorintowałem gdzie jestem. W końcu w Osiecznej zrobiłem dłuższy popas przy sklepie, pożarte dwa ciacha francuskie, wypite 0,5l pepsi, kupione dodatkowe snikersy, dolane 1,5l wody. Siły wróciły. Zregenerowany jadę dalej. PK15 wkrótce zdobyty, dalej plan na PK9. Po drodze łączę się w grupę z Krzyśkiem K. i Tomkiem z Grupy Rowerowej Trójmiasto. Zauważamy przecinkę, którą dolinami i górkami leśnymi dojeżdżamy do celu. Tomek dopompowuje kółko w wolnych chwilach, kolejna dętka jak się okazało puszczała powietrze od ukrytego w oponie kolca jeżyny. Plan dalszy - dojazd do asfaltu, Krzysiek wkrótce widząc, że czasu mało postanawia wracać do bazy. Nam z Tomkiem jakoś mało jeszcze, chcemy ryzykować ostatnie siły na zdobycie PK17, mimo konsekwencji kary punktowej za spóźnienie. Na asfalcie droga 22, doginamy ile wlezie, za 20min. zamkną punkt kontrolny. Ta andrenalinka - zdążymy czy nie. Znajdujemy drogę dojazdową do Jeziora Niedackiego nad którym jest PK. Szybką jazdą terenową dojeżdżamy i nic nie ma. Zamknęli czy co, gdzie jechać w lewo czy prawo. W prawo szlaban, więc w lewo i zjazdem w dół do samego jeziora. Wielkie oczy na punkcie bo za 2min. zamykają a tu jeszcze ktoś przyjechał! Szybkie odbicie kart i terenem pod górkę do asfaltu prowadzącego do Czarnej Wody. Połykam Snikersa bo wiem co nas czeka za rżnięcie, duszę się bo nie nadążam jednocześnie połykać i oddychać jadąc po piachu w dodatku. Zostało tylko 25min, a mimo, że dojazd asfaltem został to daleko jakoś. Wrzucamy ostre tempo na jakie nas tylko stać. Jadę z przodu, bo wiem że Tomek z tym kapciowatym kołem raczej ciągnąć nas nie będzie. Więc taktyka taka, że on mi siedzi na kole. Jedziemy non-stop 30-35km/h więcej nie mogę cisnąć tymi resztkami sił. Jeszcze pod wiatr. Zdaję sobie sprawę, że będzie spóźnienie, ale walczymy o każdą minutę. Mijamy po drodze innych spóźnialskich. Dojeżdżamy do bazy z 10min. spóźnieniem. Dojazd do mety Harpagan 43
© pjoz
Na mecie kibicuje nam Krzysiek. Padamy na trawkę, Tomek aż dusi się od tego przyspieszonego oddechu pokaszlując jak po kiepskich fajkach. Wykończeni, ale nie żałujemy zdobycia PK17 mimo, że w ogólnym bilansie straciliśmy 5 punktów.
Umawiamy się na jedzenie w stołówce i idziemy przebrać.
Ogólnie start niezbyt udany w tych zawodach w stosunku do włożonej pracy, no ale kolejne doświadczenia nabyte.
- DST 119.00km
- Teren 60.00km
- Czas 12:15
- VAVG 9.71km/h
- Temperatura 2.0°C
- Sprzęt Magnum Destiny
- Aktywność Jazda na rowerze
Nocna Masakra Dębno 2011
Sobota, 17 grudnia 2011 · dodano: 21.12.2011 | Komentarze 1
Mój pierwszy raz na Nocnej Masakrze. Przybyłem samochodem z piechurami ok. 2:30 w sobotę. Pogoda zapowiadała się wredna wyjątkowo : padała śnieg z deszczem czasem gradem sypnęło i wiało.
Spotkaliśmy kilku znajomych w bazie m.in. Wojtka i Grześka pogadaliśmy chwilkę i rozłożyliśmy legowiska na salce sypialnej. Spało się nieźle po takiej samochodowej wycieczce. Niestety czułem na żołądku Hot-Doga z Orlena którego zjadłem nocą i jakoś cały struty jestem. Jeść mi się nie chce, ale zmuszam się trochę po kawie porannej, a w towarzystwie Witka i Kasi jest w kuchni całkiem wesoło.
Wkrótce piechurzy wybierają się na 100km, a ja sobie rowerek dostrajam i pakuję wstępnie niezbędne rzeczy, po czym kładę się jeszcze trochę żeby wypocząć. Za niedługo dojeżdża znajomy zespół Troll Team, w osłabieniu bo bez jednego Leszka.
Na korytarzu spotykam też Darka i Monikę z Bułgarskiego Centrum.
Pogoda się całkiem poprawiła, padać nie powinno, jest ok. +2 i trochę wieje.
Wkrótce organizator Daniel Śmieja zwołał ekipę i rozdał mapy.
Część ludu ruszyła w teren, część analizuje i rysuje plan jazdy. Ja też jeszcze zostaję i ruszam chyba ostatni. Ale podstawa to nie zwariować na początku - powtarzam sobie.
Trasę planuję jadąc pętlą zgodną z ruchem wskazówek zegara, poczynając od PK : nad brzegiem jeziorka skraj lasu. Dojazd nie zajął mi zbyt wiele czasu po drodze minąłem kilku rowerzystów. Byłem bardzo blisko punktu, lecz zacząłem eksplorować teren bardziej na lewo od drogi dojazdowej przez las po niezłych kałużach z resztą. No i tak miotałem się bez sensu jeszcze z kilkoma kolegami którzy dojechali. Teren był nieźle podmokły i oczywiście musiałem zamoczyć buty. Wkrótce kolega krzyczy, że znalazł, więc idziemy odbijać kartę. Teraz kolejny PK to "N" słupek ogrodzenia w lesie. Dojeżdżam dość szybko skręcam w leśną boczną dróżkę, jak się orientuję to za szybko troszkę (źle się odmierzyłem), ale dojście powinno być od drugiej strony więc jadę dalej, nie cofam się. O jest płot, nawet by się zgadzało, ale zaraz obok jest jeszcze jeden i jeszcze jeden...
Bez sensu to łażenie, trzeba wrócić i się jeszcze raz namierzyć. Spotykam Darka i Tomka PanDy z Gdańska. Też krążą bez efektu. Wracamy się odmierzyć jeszcze raz.
Patrzę na mapę jeszcze raz i wszystko jest dla mnie oczywiste. Pandy skręcają jadąc dalej drogą tak jak ona prowadzi, a ja jadę tak jak mapa prowadzi czyli dalej prosto w las, ścieżka była tylko trochę bardziej zarośnięta, niestety ciemności - a w nocy wszystko wygląda inaczej. Jest PK nareszcie, po długim poszukiwaniu.
Ustalamy, że pojedziemy na PK górkę Monte Cassino. Punkt zdobyty dość szybko, po namierzeniu azymutu kompasem i poczesaniu wspólnymi siłami górki.
Darek nalega żeby jechać nad Odrę na kolejny PK, ja nie chcę się babrać w wodzie, a tam na mapie i po wczorajszej pogodzie to same bagno się zapowiada.
Jedziemy na PK stare drzewo 20m od ruin, na mapie wygląda, że przy drodze.
Tutaj spędziliśmy wiele cennego czasu na szperaniu lasu w poszukiwaniu ruin i drzew w lesie. Podczas jazdy przed rowerami na leśnej ścieżce przebiega nam jeleń spłoszony naszą jazdą i oślepiany lampami. Niesamowite wrażenie, taki kontakt z przyrodą po ciemku w lesie. Odmierzamy się z jednej strony drogi, z drugiej strony drogi od torów i nic. Darek jedzie jeszcze raz się odmierzyć z innego miejsca, ja szperam mierząc odległości na rzekome ruiny czeszę 20m w podanym kierunku bez skutku.
Czekam jeszcze trochę na nich. Nie jadą więc spadam. To musi być jednak inna ścieżka choć z pomiarów wyglądała że ta jest dobra. Wracając spotykam jeszcze innych dwóch kolegów, którzy przed chwilą minęli jakąś przecinkę tak z ich relacji wynikało. Z mapy wygląda, że ta co skręciliśmy z Pandami jest nie pod tym kątem co być powinna, a my tam tyle grzebaliśmy. Okazuje się, że ta troszkę wcześniejsza była właściwa. Stare drzewo i lampion od razu się znalazł.
Postanawiam jechać na PK skrzyżowanie przecinki z drogą. Śmigamy wydostając się z lasu na asfalt. Jeden z kolegów przepadł w terenie, chyba zmienił wariant, jedziemy w dwójkę. Bujamy asfaltem ile nogi dają, dojeżdżamy do zamkniętej stacji benzynowej, na szczęście dobrze oświetlonej. Wyciskamy mokre skarpety, znalezionymi ręcznikami papierowymi obsuszamy stopy, pożeramy coś i dalej w drogę. Ja niestety odczuwam ciągle dolegliwości żołądkowe, ale po gazowanym Energy Drinku z kofeiną i tauryną zaczyna przechodzić, więc zjadam kawałek zabranej kiełbasy. Piję na trasie też bardzo mało jak na moje możliwości. W zupełności bidon by mi wystarczył. Z asfaltu skręcamy wkrótce w ciemną wiejską drogę, łatwy szybki punkt, po dokładnym odmierzeniu paru ścieżek. Na kolejny PK po wylocie z lasu postanawiam jechać skrótem nie wracając na asfalt. Jest na prawdę dużo mniej km, a wg mapy droga powinna być dobra. I jak dla mnie była, dla kolegi nie jak zobaczył kolejne wielkie kałuże. Niestety nie dał się namówić na dojazd tą drogą. A szkoda jak się później okazało wylądowaliśmy jeszcze gorzej. Namawia na dojazd do wsi i dalej stamtąd na kolejny PK. Dobra niech będzie bo widzę, że kolega psychicznie podupada i samymi asfaltami by chciał jechać. Dojazdówka do wsi i tak dziurawa jest i pełna kałuż, więc nic lepszego. Jest jakiś zjazd do PGR-u więc jedziemy. A tam witają nas krowy w oborze jak za czasu PRL-u takie tradycyjne nie unijne mućki, place zgnojone nawozem i wszędzie płoty - brak wyjazdu - jedynie na pole w gluto. W końcu rozpinamy zadrutowane ogrodzenie i wydostajemy się prawie do cywilizacji. Znajdujemy kawałek asfaltu i śmigamy do głównej drogi. Wychodzi na to,że takim wariantem wracamy do naszej ulubionej zamkniętej stacji benzynowej. Kolega wyraźnie ma dość - musi odpocząć. Ja tym czasem analizuję mapę, czas i odległości od najbliższych PK. Wiatr w ostatnich chwilach wzmógł na sile. Miałem plan atakować jeszcze jeden PK. Przypominam sobie ostatnie doświadczenie na Harpie42 ze spóźnieniem, widzę PK dalekie od bazy, a w nogi ciągle zimno, minęło już ponad 11h. Wystarczy, że wiatr nas osłabi, prędkość spadnie, trochę dłuższe szukanie PK i nie zdążymy powrócić na czas, a do Dębna mamy jakieś 25km, czyli jakaś 1h jazdy w tych warunkach. Wracamy. Narzuciłem na siebie wiatrówkę bo zaczęło mnie telepać od tych postojów i wiatru. Pedalimy do bazy robiąc w Dębnie na stacji benzynowej małe zakupy. Wpadamy do bazy a tam "śmichy chichy" - mają wszystko? A ja 5 PK mam, a kolega 6. Idziemy spać, koniec jazdy! Szybki prysznic i na matę.
Rano pobudka 7:30 na smaczny makaron z sosem bolońskim i spotkanie z resztą dojeżdżających. Ok. 10-tej ogłoszenie wyników wstępnych i rozdanie nagród, po czym część już wyjeżdża, część odpoczywa, a część piechurów walczy jeszcze w lesie.
Ogólnie udana impreza, bardzo dobrze przygotowana logistycznie przez Daniela, świetny ciepły posiłek, duża baza sanitarna, dobrze przygotowane mapy i trasa. Doszkoliłem swoją słabą nawigację, bo po ciemku na prawdę można się nauczyć unikania błędów, powalczyłem z samym sobą z bólem marznących mokrych stóp, przeżyłem fajną przygodę. Na pewno jeszcze wrócę na NM.
- DST 163.00km
- Teren 80.00km
- Czas 12:05
- VAVG 13.49km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 8.0°C
- Sprzęt Magnum Destiny
- Aktywność Jazda na rowerze
Harpagan 42 - Elbląg
Sobota, 15 października 2011 · dodano: 19.10.2011 | Komentarze 0
Tablica startowa Harpagan42
© pjoz
Oczekiwany przez wielu Harpagan nadszedł! Po PreHarpaganie można się domysleć czego można się spodziewać - błota. Wyjechałem wieczorem, do Elbląga mam trochę ponad godzinę jazdy. W bazie okazuje się, że miejsc do zaparkowania mało, znajduję miejsce przy jakimś bloku 200m dalej. Zakładam mapnik, biorę toboły i zasuwam do bazy. Rower oddałem w zamian za kwit na przechowanie w szatniach szkoły i sobie ułożyć legowisko do spania. Spotykam znajomych Trolli i znów jest wesoło. Idziemy odebrać wkrótce n-ry startowe i chipa Sport Ident, przy okazji znajduję dyplom udziału w poprzednim Harpie z Lipnicy.
Pożarłem coś na wieczór i do snu się ułożyłem. Spanie takie sobie bo do rana co niektórzy buszowali.
Rano pobudka i w ogólnym harmiderze szykowanie na start. Jak się okazało padało całą noc i z rana również. Wyglądam na zewnątrz jest ok. 5 stopni ciepła. Zakładam deszczówkę. Udajemy się na boisko przed szkołą gdzie rozdadzą za chwilę mapy. Spotykam Adama i Zbyszka, z którymi później razem pojechaliśmy. Generalnie wiedzieli, że trochę dla nich za bardzo napieram ale się zdecydowali ze mną jechać, ok będzie może trochę weselej.
Dostajemy mapy i początkowo dezorientacja jaki obrać kierunek. Postanowiłem się od razu na Wysoczyznę Elbląską nie pchać, najpierw trochę pozaliczać PK na nizinie - Równina Warmińska i pognać szosą na Tolkmicko gdzie można by było ustrzelić większą ilość grubych PK, a stamtąd z górki wrócić do bazy biorąc co jeszcze możliwe po drodze.
Zaczęliśmy od PK5 (Najniższy punkt w Polsce -1,8m depresja) poszło dość dobrze. Powrót tą samą trasą i jazda na 19 drogą 504, zjazd czerownym szlakiem. Odmierzam się następnie skręt w prawo i jazda. Spotykamy dziewczynę z chłopakiem którzy już tam dość dużo czasu spędzili i nie znaleźli. Droga rozwidlała się w pięciu kierunkach. Kilka razy spoglądaliśmy na mapę i dokładnie odmierzaliśmy azymut. Po naradzie ruszamy dalej, z mopiaru wychodzi mi skręt w lewo, choć brakuje troszkę na liczniku wg mnie. skręcamy i jedziemy jakieś 300m na spodziewany punkt. Niestety nie ma, naradzamy się obłazimy trochę górki a Bażanciarni z obeliskiem Augusta Papau ani widu ani słychu. Wracamy, Adam mówi cofnąć się była jakaś droga, a ja mówię dalej, bo mi na liczniku brakło troszkę. Jakieś 150m dalej byl kolejny skręt, no to znowu ruszam 300m do przodu i to było to, odbijam się a za mną za chwilę dociera Adam i Zbyszek. Wracamy do szosy a bażanty sobie skrzeczą, przy okazji spotykamy Troli jadących na PK. Dalej w planie 17,12,18. No i troszkę zmieniliśmy plan, pojechaliśmy najpierw na 12 (Kwietnik - szczyt górki 172m). Spotykamy po drodze sympatycznego rowerzystę i ruszamy razem, znajdując wkrótce PK. Harpagan42 - Kwietnik na górce
© pjoz
Posilamy się szybko, Adam fotki robi i mykamy dalej na PK18 Weklice wodospad. Trasę pamiętamy z PreHarpa więc idzie dość gładko, choć w końcówce ślizgająć się w błocie zataczamy pętelkę jarami raz w dół jednym raz w górę drugim, bo okazuje się że planowany skręt do wodospadu był jednak trochę wcześniej w odległości zgodnej od faktycznej lini energetycznej, która była też na mapie ujęta. Hamulce to się już skończyły chyba każdemu i regulować resztki klocków trzeba było kilkukrotnie. Harpagan42 - trasa do wodospadu Weklice
© pjoz
W krótce dojeżdzamy, zostawiamy owery na górce i zjeżdżamy na butach do celu. Ale wodospad! - po prostu się błotospad.
Dalej przez wioskę Aniołowo i Kawki mkniemy na PK13, co prawda mapa na dole się kończy ale wygląda tam łatwo dojechać. Droga była dość dobra, trochę polnych szlaków poszło dość gładko choć spora odległość i czasu kosztowało. Na 13-tce Adam kapcia zauważył jak chciał się dopompować, więc czekamy pomagając mu przy zmianie. Tu brak umiejętności serwiswych Adam z brakiem własnej pompki, dziurawą zapasową dętką dał nam duże straty czasowe (zabawa jakieś 30min. conajmniej), a jak już ruszyliśmy to coś jeszcze nie tak z dętką było, bo Adam się co jakiś czas dopompowywał. Postanawiam niestety Adamowi przemówić, że musimy się rozstać i żęby w miarę możności do bazy swoim wariantem jechał. Okazało się później, że wyszedła na tym punktowo nawet lepiej niż my ze Zbyszkiem. Nastawiłem się zaliczyć PK9,14 i zależnie od czasu pozostałego ustalić wariant dalszy. Trasa wydawała się szybka i drogami utwardzonymi taka była, niestety we wiosce Łozy sytuacja zminiła się diametralnie. Od wioski aż do PK9 ciągnęło się niesamowite błoto, trochę dało się ominąć jadąć pastwiskiem, przeskakując przez "pastucha", krowy na szczęście były spokojne. Znalazł się wkrótce las i miała być drabina na skraju. Tylko to nie był ten las a następny, do którego trzeba było polem jechać, a tam błoto jak masło. Na wzniesieniu po jabłuszku sobie zerwaliśmy, soczyste i słodkie dodało otuchy. Spotkaliśmy jeszcze Daniela Śmieję po drodze na PK, trochę pożartowaliśmy z dziewczynami z namiotu i wracając za czyszczenie rowerów się zabraliśmy, bo aż pchać było ciężko. Harpagan42 - rower na trasie Stygajny
© pjoz
Czasu się okazało już nie było wiele więc trzeba było plan skorygować. Pokonaliśmy powrotnie błoto i dalej Szlakiem Kopernikowskim na PK14. Zacząłem żałować swojej decyzji jazdy tak daleko na zachód, nie było już możliwe dotarcie na Tolkmicko, za duża pętla jak na te warunki jezdne i jeszcze tych kilka kłopotów technicznych.
Szlak Kopernikowski jakoś przebrnęliśmy, choć Zbyszek wyraźnie wymiękał po terenie gdzie były w błocie ukryte śliskie kamienie i korzenie + trawa i zarośla gdzie nie gdzie. PK14 Chruściel - wiata przy ścieżce przyrodniczej zaliczona. Następnie w planie możliwe były PK3 przez Stare Siedlisko, Kurowo Braniewskie i dalej przez Młynary w kierunku na Milejewo do bazy, jak się da to PK17 zaliczając. PK3 się udało, nasmarowaliśmy łańcuchy i w drogę. PK17 była wyliczona na styk, byliśmy już 2 km od punktu, i znów pełno błota, dodatkowo wracający rowerzysta z zerwanym łańcuchem. Pytamy jak droga? Jakieś 15 min. co najmniej ostre jazdy w glucie. Trudno, rezygnujemy bo tracąc 5min. do bazy, to tak samo jak byśmy na PK17 w ogóle nie byli. Brak czasu na napieranie po błocie jak poniżej na fotce.Harpagan42 - po lesie
© pjoz
Gnamy czym prędzej do bazy przez Milejewo dalej drogą 504. Oglądam się co jakiś czas za siebie Zbyszek odchodzi, myślę trudno dalej już droga prosta da radę. Zimno odczuwa się już coraz bardziej, pęd wiatru robi swoje na spoconym ciele. Dopędzam jakiegoś wracającego, myśląc że zna drogę powrotną przez miasto, ale niestety on myślał że ja znam. Gadamy chwilę kręcąc, a Zbyszek nas wkrótce dogania resztkami sił, wiedziałem że po asfaltach to najlepiej mu idzie więc się odnalazł. W Elblągu pytamy co niektórych o dojazd do bazy. Niestety światła nas wstrzymują 3 razy (strasznie długie zmiany kolorów), docieramy do bazy z 5min. stratą. Czas miałem wyliczony niestety baz żadnego zapasu na powrót, jest to nauczka.
Ale i tak z zadowoleniem, wracam do bazy na coś ciepłego (grochówka).
Z Trolami omawiamy przebieg jazdy i wpadki jakie się nam zdarzyły. Jeszcze tego samego dnia po krótkim odpoczynku jadę do domu, a po ciemku myję rower póki jeszcze wszystko nie zaschło.